ZAUFAJ BOGU

ZACZNIJ OD NOWA
dr med. Vernon W. Foster

OBIETNICA WIOSNY

Jako uczeń katolickiego liceum na Kubie, byłem zafascynowany chemią. Chciałem zostać chemikiem przemysłowym i rozszyfrować skład chemiczny owoców, zwisających w kiściach u nasady pióro­pusza królewskich, kubańskich palm! Kuba była moim domem od piątego roku życia, ale kiedy miałem piętnaście lat musiałem ją opuścić i wrócić do Stanów Zjedno­czonych.

 

Zainteresowanie chemią utrzymywało się również w czasie nauki w San Jose State College w środkowej Kalifornii, a moje oceny były na tyle dobre, że zapewniły mi stypendium z tego przedmiotu. W owych kryzysowych czasach był to dla studenta po­tężny zastrzyk finansowy. Udało się! Teraz mogłem zapoznać się z całym wachlarzem możliwości, które stwarza chemia, i nie tyl­ko badać skład pokarmów, lecz także produkować substancje łago­dzące ból, leczące choroby, a nawet przedłużające życie. To by­ły marzenia nastolatka.

 

Na drugim roku studiów, chociaż program przepełniony był już naukami ścisłymi, postanowiłem dołożyć sobie jeszcze jeden przedmiot — psychologię stosowaną. Wpływ, jaki wywiera umysł na ciało, i jaki obserwuje się na przykład w histerii konwersyjnej, nie tylko zwrócił moją uwagę, ale przyczynił się także do wyboru dalszej drogi w życiu. Po­stanowiłem, że zajmę się medycyną. Teraz miałem przed sobą je­szcze większe wyzwanie — fizjologię i biochemię mózgu. Wkrótce ukończyłem kurs wstępny i zostałem przyjęty na pierwszy rok Uniwersytetu Loma Linda. W tych czasach nauka zwana psychoneuro­immuno­logią jeszcze nie istniała. Ale filozofia zdrowotna, która przyświecała idei założenia tej nie­zwykłej uczelni medycznej obejmowała poglądy i koncepcje bardzo bliskie tej dziedzinie. Jeden z tych poglądów odzwierciedlało motto szkoły:

 

Widzieć człowieka w całości

 

Na pierwszym roku uczono nas, że nie ma żadnego rozdwojenia w istocie ludzkiej. Człowiek nie składa się tylko z samego ciała, kości, mięśni, krwi i narządów. Ciało jest jedynie fundamentem. Człowiek składa się z „trójcy”, jaką tworzą ciało, umysł i duch. Leczenie ciała przynosi tylko czasowy i powierzchowny efekt, jeżeli nie obejmuje leczenia umysłu i ducha. Co więcej, podkreślano także czwarty wymiar ludzkiego istnienia. Uczono nas, że nikt nie jest samotną wyspą. Istoty ludzkie są stworze­niami społecznymi i powiązania społeczne są niezwykle istotne dla zdrowia.

 

Uzdrowić człowieka to znaczy uzdrowić go fizycznie, emocjonal­nie, duchowo i społecznie. Naruszenie któregokolwiek z elemen­tów tej całości może być przyczyną choroby. Leczenie tylko strony fizycznej zazwyczaj dotyczy jedynie objawów. Wszystkie as­pekty natury ludzkiej są ze sobą powiązane. Umysł ma głęboki wpływ na ciało, a to, co oddziałuje na stronę fizyczną odbija się z kolei na umyśle, duchu i więziach społecznych. Skuteczne leczenie obejmuje całą osobę. Koncepcja ta jest istotna nie tylko dlatego, że sprzyja całko­witemu zdrowiu, lecz również dlatego, iż pozwala nam lepiej zrozumieć niektóre z najbardziej dotkliwych problemów, jakie trapią ludzi. Daje nam to wgląd w tajemnicę życia i śmierci. Strach przed śmiercią jest bardzo realny, a my znamy wiele sub­telnych sposobów, by go usunąć z naszej świadomości.

 

Kilka lat temu, na łamach Los Angeles Times, dr Gerald Brodie postawił pytanie: „Co by się stało, gdybyśmy pozbyli się chorób serca?” Dr Brodie wspomniał, że na ostatniej konferencji Ameri­can Heart Association postawiono komputerowi podobne pytanie: „Na co byśmy umierali, gdyby udało się wyeliminować wszystkie choroby serca? Czy w tym przypadku koszty opieki zdrowotnej wzrosłyby czy zmalały?”

 

Według sprawozdania dra Brodiego, komputer szybko ustalił, że w takim przypadku umieralibyśmy na udar mózgu, a koszty leczenia podskoczyłyby w górę w związku ze zwiększeniem liczby pensjonariuszy domów opieki i utrzymywaniem ich przy życiu przy pomocy skompli­kowanych i kosztownych środków. Co więcej, kompu­ter stwierdził, że koszty ponoszone przez młodszą generację by­łyby oszałamiające, zwłaszcza wobec wątpliwych osiągnięć w po­staci życia na granicy wegetacji. Podsumowaniem artykułu był apel:

 

Przyjmijmy więc z odwagą fakt, że cały rodzaj ludzki jest śmiertelny. Innymi słowy, jak mówi Biblia w swoim niezrównanym realizmie:

 

każde ciało jest »jak trawa, która rano kwitnie i rośnie, a wieczorem więdnie i usycha«.

 

Tak więc przyjmijmy nasze przeznaczenie z godnością i złóżmy naszą nadzieję i wiarę w rękach Boga — Stworzyciela, który dał nam życie na początku.

 

Artykuł ten, niezwykły jak na świeckie czasopismo, porusza pew­ne problemy filozoficzne, rzutujące na opiekę zdrowotną, doty­czące celów i etyki postępowania lekarskiego, wartości życia i akceptacji śmierci. Wprowadza on także element zaufania jako koniecznego warunku procesu leczenia. Jako lekarz, miałem okazję przyjrzeć się życiu i groźbie śmier­ci z dwóch perspektyw — obserwatora i bezpośredniego uczestni­ka. Patrzyłem na to nie tylko jako członek zespołu terapeutycz­nego, lecz także jako istota ludzka, potrzebująca uzdrowienia. Pozwól mi wyjaśnić, że lekarz nie uczy się sztuki medycznej ty­lko w szkole. Uczy się jej z doświadczenia i utożsamienia się z pacjentem. Najsubtelniejszych tajników tej sztuki często można się nauczyć tylko przez osobiste cierpienie i występowanie w roli przedmiotu procesu leczniczego.

 

Niewykluczone, że najistotniejszym czynnikiem motywującym ludz­kie zachowanie jest stosunek danej osoby do śmierci. Lęk przed śmiercią i niebytem znajduje swój wyraz we wszystkich kulturach i cywilizacjach. „Prymitywniejsze” kultury są bardziej szczere w okazywaniu tego rodzaju strachu, cywilizowane kultury wyraża­ją go w subtelniejszy sposób. Ale głęboko w sercu każdego człowieka rodzi się niepokój, gdy zaczyna myśleć o swoim osta­tecznym przeznaczeniu.

 

By od niego uciec, większość kultur stosuje różne sposoby, aby usunąć myśli o śmierci — jednym z najbardziej rozpowszechnio­nych jest kult bohaterów. Bohater musiał dowieść swojej niezwykłej wartości he­roicznymi czynami i dzięki temu pamięć o nim mogła zostać unie­śmiertelniona. Większość religijnych filozofii zaprzecza śmierci „unieśmierte­lniając” duszę czy ducha. Niestety, źródeł tych poglądów należy szukać w starożytnych filozofiach, głoszących dwoistość ludz­kiej natury, a nie w boskim objawieniu.

 

Ostatnio wiele się pisze o śmierci i umieraniu, a także przygo­towywaniu pacjentów w końcowym stadium nieuleczalnej choroby na śmierć. Przygotowywanie pacjentów na to nieporównywalnej wagi wydarzenie jest jednym z najodpowiedzialniejszych zadań w pracy duchownych i lekarzy. Nie ma większej przysługi, jaką moglibyś­my wyświadczyć bratniej istocie ludzkiej. Ale przysługa ta nie powinna polegać na zwodniczym ignorowaniu realności śmierci. Zaprzeczanie śmierci jest marnym substytutem wobec możliwości zapoznania pacjenta z całościową koncepcją ludzkiej osobowości i zaproponowania mu wiary, która wykracza poza nieuchronną rea­lność śmierci. Śmierć nie jest kontynuacją życia, lecz raczej jego zawiesze­niem. Chociaż podziwiam pracę, jaką na tym polu wykonała dr Elisabeth Kubler-Ross, zdecydowanie nie zgadzam się z jej konk­luzją, że śmierć „jest zasłoną pomiędzy istnieniem świata, któ­rego jesteśmy świadomi i tego, który ukryty jest przed nami, dopóki nie odsuniemy zasłony”. Chociaż zgadzam się z dr Kubler-Ross co do istnienia źródła dobra, światła i siły większego niż ktokolwiek z nas, nie mogę zgodzić się z tym, że „każda najgłębsza jaźń posiada byt, który wykracza poza granice fizycznej skończoności i składa się na tę większą potęgę”. Tu bowiem autorka opuszcza zakres dociekań nauk przyrodniczych i wkracza w dziedzinę filozofii. Jest to jedynie bardziej wyrafinowany sposób zaprzeczenia śmierci.

 

Miliony szczerych, oddanych swoim przekonaniom i autentycznie dobrych ludzi w taki lub inny sposób zaprzecza śmierci. Wśród nich jest wielu czołowych przywódców religijnych naszych cza­sów, jak również wybitnych naukowców, artystów i filozofów. „Psalm życia” Longfellowa jest klasycznym przykładem tego ro­dzaju myślenia. Na nieszczęście ta mylna informacja jest poda­wana masom ludzkim jako fakt, mimo iż nie ma uzasadnienia ani w logice, ani w nauce, ani też w teologii biblijnej. Jednym z niebezpieczeństw negowania śmierci jest fakt, iż otwiera ono drogę okultyzmowi i stanowi bazę dla mylnej inter­pretacji zjawisk parapsychicznych. Na podstawie mojego doświad­czenia mogę stwierdzić, że spirytyzm oraz niewłaściwe stosowa­nie parapsychologii i hipnozy należą do zjawisk najbardziej od­bijających się na ludzkiej psychice. Są one przeciwne życiu i szukają odpowiedzi raczej w śmierci niż w życiu.

Spirytyzm nie jest niczym nowym. Jest tak stary jak pisana his­toria ludzkości. Przewija się we wszystkich kulturach, od „naj­prymitywniejszych” aż do tych najbardziej cywilizowanych. Ob­serwowałem rytuały diabelskiego kultu voodoo na Haiti i w Afry­ce i czytałem o prezydentach i premierach, którzy nie chcieli podejmować żadnych ważnych decyzji państwowych bez zasięgnięcia rady duchów zmarłych przyjaciół czy krewnych.

 

Jednym z tragicznych przykładów naruszenia osobowości był przy­padek znanego i szanowanego przywódcy religijnego naszych cza­sów, biskupa Jamesa Alberta Pike’a (1913-1969). Kierowany miłością do zmarłego syna, biskup Pike szukał kontak­tu z jego „duchem”. Próby te zakończyły się jego tajemniczą śmiercią w odległym zakątku pustyni judejskiej. Co więc jest odpowiedzią na problem śmierci? Jeśli nie jest ona zasłoną, oddzielającą dostępną zmysłom rzeczywistość od świata duchów, to czym jest? Czy jest bramą do wieczności? Czy odpo­wiedź przyniosą nowe odkrycia naukowe albo ulepszony styl ży­cia? A może coś innego?

 

Na stronicach tej książki podkreślałem, jakie znaczenie ma styl życia jako środek do osiągnięcia zdrowia i poprawy jakości ży­cia. Mamy już za sobą siedem z ośmiu warunków całkowitego zdro­wia. Chociaż stosowanie tych siedmiu zasad przynosi znaczne ko­rzyści, nikt z nas nie jest w stanie uniknąć śmierci, choćby nie wiem jak poprawnie postępował. Ani jedzeniem, ani ćwicze­niami nie możemy osiągnąć wiecznego życia. Jak dotąd mówiliśmy o zmianach stylu życia, prowadzących do po­lepszenia jego jakości i osiągnięcia długowieczności. Nie zaj­mowaliśmy się jednak sytuacją, kiedy zdajemy sobie sprawę z te­go, że życie się kończy. Ostatni punkt proponowanych przez nas zmian dotyczy zaufania.

 

Zaufanie jest nie tylko nieodzownym elementem opieki zdrowot­nej, ale jest także naszą jedyną nadzieją na rozszerzenie za­sięgu życia poza śmierć. I chciałbym cię zapewnić, iż nadzieja nie jest wcale chwytaniem się brzytwy ani sięganiem po gruszki na wierzbie. Nadzieja jest oczekiwaniem rzeczywistości, o któ­rej istnieniu wiemy dzięki naszej wierze. Wiara jest synonimem dojrzałego zaufania. Nie jest fantazją ani złudzeniem. To obie­tnica wiosny. Bez niej życie stałoby się bezładne i nieznośne. Jest nieodzowna do przetrwania, a szczególnej wartości nabiera w obliczu śmierci. Nawet nie będąc tego świadomym, każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu doświadcza wiary.

 

Kiedy budzisz się rano, wierzysz, że słońce wzejdzie. Kiedy chcesz umyć twarz lub wziąć prysznic, wierzysz, że kiedy prze­kręcisz kurek z kranu poleci woda. Kiedy wsiadasz do samochodu i przekręcasz kluczyk w stacyjce, wierzysz, że silnik ruszy, gdy iskra elektryczna zapali benzynę, którą wlałeś do baku wczoraj wieczorem. Musisz wierzyć swoim pracownikom, poczcie, policji i wielu in­nym rzeczom. A gdy kończy się dzień pracy i pora na powrót do domu, twoja wiara w wielu ludzi i wiele rzeczy pozwala ci wyjść z pracy bez telefonicznego upewnienia się, czy twój dom wciąż stoi na swoim miejscu. Wiara jest nieodzownym warunkiem zacho­wania równowagi umysłu. Bez niej wpadlibyśmy w otchłań paranoi. Bez wątpienia czasami nasza wiara doznaje wstrząsu, gdy ktoś lub coś nas zawodzi. Czy to znaczy, że wiara jest zwodnicza? Absolutnie nie. To nie z wiarą coś nie jest w porządku, tylko z obiektem naszej wiary. Na niektórych rzeczach i ludziach nie można polegać i obdarzać ich naszym zaufaniem. Znając mechanizm rozwoju naszej wiary i zaufania lepiej zrozumiemy, jak do tego dochodzi.

 

Zaufanie rozwija się w wyniku dokładnego poznania obiektu nim darzonego i umacnia się w miarę tego, jak mocno jesteśmy prze­świadczeni o jego niezawodności i stałości. Zaufanie jest elementem więzi, która tworzy się w dzieciństwie pomiędzy dzieckiem a matką. Matka zapewnia pokarm, ciepło, mi­łość, czyste pieluszki i wygodę. Po kilku dniach dziecko wyraża swoje zaufanie zachowując się spokojniej, mniej płacząc i dob­rze śpiąc. Gdy niemowlę zaznajamia się ze swoim otoczeniem, rozwija we­wnę­trz­ne poczucie bezpieczeństwa i zaufania. Matka i inne osoby, które kojarzy z komfortem, stają się obiektami zaufania. Erik Erikson, wybitny specjalista dziecięcej problematyki z Harvar­du, wskazuje, iż pierwszym społecznym osiągnięciem niemowlęcia jest pozwolenie matce na oddalenie się poza zasięg jego wzroku bez okazania niepokoju i złości. W ten sposób zaufanie staje się jedną z pierwszych rzeczy, ja­kich się uczymy. Większość domów zapewnia warunki, w których zaufanie może rosnąć i rozwijać się. Niestety, rozpad więzi ro­dzinnych, narkotyki i nienormalne warunki socjalne mogą tak okaleczyć dziecko, że staje się nieufne. Nie trzeba nikogo przekonywać, że to poważne upośledzenie osobowości może być usunięte jedynie wtedy, gdy dziecko znajdzie się w zasięgu au­tentycznej miłości.

 

Każdy z nas cierpi w pewnym stopniu na nieufność, czyli innymi słowy na brak wiary. Wiara nie jest przeżyciem mistycznym, któ­re osiągamy poprzez religijne zachowania, chodzenie do kościo­ła, uczenie się na pamięć wersetów Koranu czy nawet medytacje Zen. Jak poprzednio wspomniano, wiara jest podstawowym doświad­czeniem i ważnym filarem ludzkiej osobowości. Wyraża się w re­lacjach osobowych i charakterze, a nie w deklaracjach. Wiara musi zawsze wiązać się z miłością. Miłość pociąga za sobą zaan­gażowanie, które pogłębia się i staje się elementem wiary. Wia­ra jest cierpliwa oraz wytrwała i przynosi owoce w postaci po­słuszeństwa. Wiara jest jedyną rzeczą, która może zapewnić nam bezpieczeństwo i poczucie przynależności. Jest także naszym największym leczniczym potencjałem. Wiara nie jest trwaniem w takim czy innym przekonaniu wbrew faktom, nie jest także psy­chologicznym szczudłem, które chroni nas przed postawieniem stopy na twardej ziemi. Wiara zadaje pytania i oczekuje odpo­wiedzi. Jeśli odpowiedzi te mają sens, wtedy wiara, zamiast skokiem w ciemność, staje się pogłębiającą się więzią miłości i jedności. Jedno z pytań, jakie zadaje wiara, brzmi:

 

Jaki jest cel życia i skąd pochodzimy?

 

Dążenie do zrozumienia tego, skąd pochodzimy, jest jeszcze sta­rsze niż nasze korzenie kulturowe. Podstawowa luka do wypełnie­nia w naszej wiedzy dotyczy zrozumienia źródeł i istoty naszego zwykłego człowie­czeństwa. Znaczy to uświadomić sobie własne dziedzictwo i być z niego dumnym. Wyrazem tego faktu był feno­menalny sukces powieści Alexa Haleya „Korzenie”. To powszechne dążenie nie zna granic rasowych, religijnych i ekonomicznych. Jak stwierdza Haley:

 

„W każdym z nas — czarnym, brązowym, bia­łym czy żółtym — drzemie pragnienie odbycia tej symbolicznej podróży wstecz do kamienia węgielnego naszej rodziny”.

 

Karol Darwin opracował logiczną teorię ewolucyjnego rozwoju ga­tunków. Zapożyczył tę koncepcję od greckich filozofów i usiło­wał dowieść jej w laboratorium natury. Jego dzieło, „O powsta­waniu gatunków”, po raz pierwszy opublikowane w 1859 roku, przyniosło pierwsze całkowicie świeckie wyjaśnienie pochodzenia człowieka i zostało zaakceptowane przez większą część świata naukowego.

 

Problem z przekonaniem o cząsteczkowym pochodzeniu człowieka polega na tym, że pomniejsza ono potencjał wiary i stara się uczynić człowieka najdoskonalszym wytworem fizycznych sił wszechświata. Jako naukowiec, który miał przywilej wejrzeć w nieskończoną złożoność ludzkiej anatomii i fizjologii, skłaniam się ku alte­rnatywnemu świato­poglądowi, który początki świata, kosmosu i człowieka składa w ręce inteligentnego projektanta, nazywa­nego przez nas Bogiem. Istnieją dowody, że On istnieje i nie milczy. Chociaż nie rozstrzygające, dowody stworzenia nie są wcale słabsze niż dowody ewolucji. Są zbyt mocne, by uważać wiarę za bezpodstawną.

 

Gdy dostrzeżemy we wszechświecie ślady inteligencji i celowego działania, następnym logicznym krokiem jest poszukiwanie jego konstruktora. Sofar, starożytny mędrzec, zapytał kiedyś, czy człowiek, szukając, ma szanse znaleźć Boga. Odpowiedź brzmi: nie. Człowiek własnym wysiłkiem nie jest w stanie znaleźć Boga, lecz raczej przez wiarę zostaje przez Niego znaleziony. Bóg nieustannie szuka mężczyzn i kobiet, którzy się przed Nim nie ukrywają. Odzywa się do nich, mówiąc:

 

„Miłością wieczną umiło­wałem cię, dlatego tak długo okazywałem ci łaskę”

(Jer. 31,3)

 

Jednym z największych odkryć, jakich dokonałem w życiu, było dostrzeżenie we wszechświecie celu i zamysłu oraz tego, że gdzieś tam w niezmierzonych przestrzeniach kosmosu, „wśród czarnych dziur i wybuchających gwiazd” panuje porządek, a nie chaos. Jestem spo­kojny wiedząc, że osią wszechświata jest miłość, a nie bezoso­bowa siła.

 

Każdy może się o tym przekonać i zdobyć spokój, gdy pozna i zrozumie charakter oraz osobowość Boga, jak również fakt, że „doświadczenie poznania” jest nazywane wiarą.

 

„Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, mu­si uwierzyć, że on istnieje, i że nagradza tych, którzy go szu­kają”

(Hebr. 11,6)

 

Każdy może mieć swojego własnego boga, ponieważ wszystko, co ma dla nas najwyższą wartość staje się dla nas bogiem. Dla niektó­rych jest to władza, dla innych bogactwo, dla jeszcze innych pozycja społeczna. Żaden z tych bogów nie zapewnia uzdrowienia i nie rozwiązuje problemu śmierci. Jedynym Bogiem, który wychodzi naprzeciw naszym najgłębszym, wewnętrznym potrzebom jest Ten, który stworzył nas i wszech­świat, w którym żyjemy. Objawił się przez przyrodę i wybranych rzeczników, nazywanych prorokami. Przesłania te zostały zapisa­ne w dwóch księgach, w księdze natury i w Piśmie Świętym. Ponieważ zarówno przesłanie przyrody, jak i Pisma bywały mylnie odczytywane, Bóg postanowił zaradzić temu nieporozumieniu inną metodą. Autor Listu do Hebrajczyków opisuje to w ten sposób:

 

„Wielokrotnie i wieloma sposobami przemawiał Bóg dawnymi czasy do ojców przez proroków; ostatnio, u kresu tych dni, przemówił do nas przez syna, którego ustanowił dziedzicem wszechrzeczy, przez którego także wszechświat stworzył. On, który jest odbla­skiem chwały i odbiciem jego istoty, i podtrzymuje wszystko słowem swojej mocy”

(Hebr. 1,1-3)

 

Tylko wiara, zaktywizowana przez Ducha Bożego, może być odpo­wiedzią na taką deklarację, a dopiero wtedy, gdy ta odpowiedź padnie, staje się możliwe zrozumienie innego wersetu Pisma:

 

„A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś”

(Jan 17,3)

Nie jest moim zamiarem kogokolwiek urazić ani wpajać religijne przekonania. Staram się jedynie wskazać, na podstawie własnego doświadczenia, że wiara w osobowego Boga i osobista więź, jaka może nas z Nim połączyć, są jedynym lekarstwem na niepokój, wzniecany przez rozważania nad śmiercią.

 

Utwierdzenie się w przekonaniu, że Bóg stał się istotą ludzką i przeszedł wszystkie ludzkie doświadczenia, byśmy mieli pewność, że rozumie ludzkie położenie, wymaga rozumnej i świadomej wia­ry. Umarł nie tylko po to, by pokonać śmierć, ale by dać wyraz swojemu pragnieniu utrzymywania z nami pełnej miłości więzi. Proponuje nam całkowite uwolnienie od więzów śmierci, tylko po­przez wiarę w Jego obietnice.

 

Wszystkie wielkie religie świata starają się polepszyć ludzkie położenie i wyjaśnić znaczenie życia. Mahomet, założyciel isla­mu, nauczał moralności, wiary w Boga, świętości prawa i posza­nowania praw człowieka. Uczył także o życiu po śmierci, ale nie wyjaśnił ostatecznie, jak je osiągnąć. Gautama Siddhart­ha — Budda, ubóstwiony twórca buddyzmu, ustanowił wielki sy­stem religi­jny, oparty na ludzkiej dobroci i moralności. Jego dziesięć kroków do oczyszczenia i doskonałości miało za zadanie ulepszyć wiele istot ludzkich. Jednak i on nie potrafił rozwiązać prob­lemu śmierci, a jego szczątki spoczęły w świątynnym grobowcu, gdzieś w Azji.

 

Wedyzm, matka buddyzmu, hinduizm i inne azjatyckie religie, mimo iż nie mogą się poszczycić żadnym konkretnym założycielem, sta­nowią wspólnie jedną z największych religii świata. Jako odpo­wiedź na problem śmierci, hinduizm proponuje reinkarnację. Pie­rwotne chrześcijaństwo, takie jakiego nauczał Jezus Chrystus, przewyższa wszystkie inne religie, dając obszerniejszą odpo­wiedź na problemy komplikujące życie. Chrześcijaństwo nie mówi o człowieku, który stał się Bogiem, lecz o Stwórcy wszechświa­ta, który, powodowany swoją wielką miłością, stał się człowie­kiem.

 

Biblia daje odpowiedź na podstawowe pytania, które nurtu­ją człowieka: Kim jestem? Skąd pochodzę? Dokąd zmierzam? Wyjaś­nia, czym jest śmierć bez negowania jej realności. Wskazuje na most, przerzucony nad otchłanią śmierci.

 

Według relacji wielu świadków Chrystus umarł na rzymskim krzy­żu, skazany przez ludzi, którym przyszedł ofiarować życie. Lecz pozostał w grobie tylko kilka dni. W niedzielę, wczesnym świtem powstał z martwych, nie pozostawiając żadnych pomników czy pa­miątek — jedynie pusty grób. Chrystus oświadczył, że jest Zmar­twychwstaniem i Życiem dla rodzaju ludzkiego i daje obietnicę zmartwychwstania tym wszystkim, którzy ufają mu tak dalece, aby za Nim pójść.

 

Chrystus opisał śmierć jako sen, z którego zmarli zostaną zbu­dzeni na Jego wezwanie. Obietnica ta została szczegółowo prze­kazana przez Izajasza:

 

„Ożyją twoi umarli, twoje ciała wstaną, obudzą się i będą radośnie śpiewać ci, którzy leżą w prochu, gdyż twoja rosa jest rosą światłości, a ziemia wyda zmarłych”

(Izaj. 26,19)

 

A oto słowa Chrystusa:

 

„A to jest wola Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w niego, miał żywot wieczny, a Ja go wzbudzę w dniu ostatecznym” (Jan 6,40)

 

Zmartwychwstanie to opisał także apostoł Paweł:

 

„Oto tajemnicę wam objawiam: nie wszyscy zaśniemy (umrzemy), ale wszyscy bę­dziemy przemienieni. W jednej chwili, w oka mgnieniu, na głos trąby ostatecznej; Bo…umarli wzbudzeni zostaną jako nie ska­żeni, a my zostaniemy przemienieni… wtedy wypełni się sło­wo… Pochłonięta jest śmierć w zwycięstwie. Gdzież jest, o śmierci, zwycięstwo twoje? Gdzież jest, o śmierci, żądło two­je?”

(I Kor. 15,51-55)

 

Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa jest mostem przerzuconym po­nad snem śmierci i prowadzi do nie kończącego się życia. Jego zmartwychwstanie jest obietnicą wiosny i zaproszeniem do zaufa­nia Mu, jako Temu, który jedynie godny jest naszego uwielbienia i poddania się. Takie zaufanie leczy ducha i większość naszych fizycznych problemów. Poddaj Go próbie! On jest ostateczną is­totą i fundamentem rzeczy minionych i przyszłych!

CO MOŻESZ ZROBIĆ

Miej otwarty umysł i nie zadowalaj się tylko tym, czego do tej pory nauczyłeś się w życiu. Nauka jest doświadczeniem całe­go życia, a odkrywanie nowej prawdy jest najwspanialszą przygodą.

Szukaj światopoglądu, który odpowiada na podstawowe życiowe pytania: Czym jest życie? Skąd pochodzi? Czy śmierć jest naszym ostatecznym przeznaczeniem? Co mogę zrobić w sprawie życia i śmierci?

Dokładnie zbadaj podstawy twoich przekonań i upewnij się, czy są spójne i sensowne. Nie polegaj całkowicie na tradycji kulturowej, z tego prostego powodu, że zarówno błąd, jak i pra­wda mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie. Mistycyzm oraz mitologia są tak stare jak rodzaj ludzki, a przecież żadne z nich nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością i prawdą.

Jeśli nigdy tego nie robiłeś, spróbuj czytać Biblię, szcze­gólnie we współczesnych przekładach, i odkryj jej przesłanie. Czytaj ją, księgę po księdze, a nie wiersz po wierszu. Staraj się uchwycić to, co każdy z czterdziestu autorów ma ci do prze­kazania w sześćdziesięciu sześciu księgach Starego i Nowego Te­stamentu. Tematem Biblii jest pełen miłości Stwórca, wkraczają­cy w beznadziejne ludzkie położenie, przynosząc uzdrowienie i odkupienie, a w końcu wyzwolenie spod władzy śmierci. Jest to historia sukcesu, a ty także możesz mieć w nim swój udział!

Miej wiarę w Boga i zaufaj Mu!

X